Mandat za parkowanie.
Chyba każdy kierowca kiedyś zapłacił mandat za parkowanie. Czasem mandat przyjmuje się z podniesionym czołem – świadomie źle postawiony samochód, zabrakło łutu szczęścia – bywa. Czasem człowieka jednak skręca wściekłość i poczucie niesprawiedliwości.
Z jakiegoś powodu osoba parkująca samochód ma mniej praw, niż osoba kupująca kilogram jabłek w sklepie.
Czasem zachowanie zarządu dróg i władz naszego miasta wygląda na świadome zastawianie pułapek na obywatela dla osiągniecia zysku.
Każdy chyba zauważył, że ostatnio w wielu dzielnicach Miasto pojawiło znaki o płatnym parkowaniu i (czasem) parkomaty. Sensownie lub bezsensownie, czasem chyba tylko po to, aby komus dokuczyć lub zgarnąć kasę.
Na przykład parkingi koło lodziarni „Eskimos” przy rynku we Wrzeszczu. Zamiast dać 15 minut za darmo, aby kupić loda i odjechać, lub chociaż postawić parkomat przy parkingu, postawiono go przy wejściu na rynek. Teoretycznie człowiek stawia samochód, idzie do parkomatu pod rynek po kwitek, (mijając Eskimosa), wraca z kwitkiem do samochodu, też mijając Eskimosa (lub zatrzymując się w Eskimosie mając nadzieję, na to, że w razie czego się wykłóci), lub wraca do samochodu, zostawia kwitek pod szybą (w międzyczasie może jednak nic się nie stało) i dopiero wtedy praworządny obywatel wraca do Eskimosa po lody. W normalnej sytuacji już by go na tym parkingu nie było.
Tutaj jednak można było zlokalizować parkomat dzięki tablicom informacyjnym.
No, dobrze, ale ja nie o tym, ja o swojej przygodzie z nieistniejącym parkomatem.
Latem na mnie padła konieczność odwiedzin w ZUS, a właściwie to na moją dość wiekową mamę, dość sprawną, jak na swój wiek. Ja miałam załatwić logistykę, czyli transport. Mogłam wybrać różne placówki na wizytę, no, to wybrałam Chmielną, czyli miejsce, które wydawało mi się łatwo osiągalna z poziomu samochodu. Wydawało mi się, że w okolicy nie powinno być parkomatów, a nawet, jeśli by były, to specjalnie wzięłam ileś kolorowych monet.
No, dobrze: miejsce na samochód znalazłam, była tablica o płatnym parkowaniu, ale gdzie jest parkomat? Ani miejscowi, ani robotnicy z pobliskiej budowy, ani przechodzacy turyści nie zauważyli żadnego parkomatu w okolicy.
Trudno – zostawiłam samochód, załatwiłyśmy bez problemów z mamą sprawę w ZUSie, a po dwóch godzinach oczywiście była kartka za wycieraczką z mandatem z ofertą zniżki, jeśli zapłacę szybciej.
Złożyłam reklamację w Zarządzie Dróg i Zieleni na brak parkomatu, no i po jakimś czasie dostałam majlem odpowiedź, sporządzoną podobno przez aż trzyosobowa komisję. Wynikało z niej, na podstawie jakiejś ustawy, która daje gminie uprawnienia do ustalania stref płatnego parkowania, moim obowiązkiem jest znaleźć parkomat, ale też mogę zapłacić w innym parkomacie w TEJ SAMEJ STREFIE lub w jakiejś apce na smartfona. Jednak cała ta komisja nie raczyła mnie poinformować, gdzie są parkomaty w tym rejonie i jakie są granice stref, bym wiedziała na przyszłość.
Pewnie gdzieś, w czeluściach internetu by się dało to wyszukać, ale do tego trzeba mieć:
a. Świadomość istnienia i aktualnego sposobu rozwiązania problemu
b. Smartfon lub komputer na podorędziu
c. Czas na przeszukiwanie internetu akurat w tej sprawie.
Podsumowanie historii:
Miasto ma prawo zrobić strefę płatnego parkowania, a Zarząd Dróg i Zieleni ma to wykonać.
Można to zrobić drożej dla Zarządu Dróg i Zieleni, ale taniej dla obywatela, czyli postawić parkomaty lub drogowskazy do najliższych parkomatów.
Ale istnieje tańsza możliwość dla Zarządu Dróg i Zieleni, ale droższa dla obywatela: można nie stawiać parkomatów i tablic informacyjnych, dzięki czemu unika się kosztów instalacji i eksploatacji parkomatów, ale za to systematycznie wpada kasa od takich, jak ja. No, bo kontrolerzy i tak są zatrudnieni, niezależnie od nie/zainstalowania parkomatów.
I tu jest pytanie do radnych naszego Miasta: czy to jest wypadek przy pracy, czy świadoma polityka mająca na celu promocję transportu publicznego?
0 komentarzy